Mały Baran daje rodzicom w kość, jeszcze zanim się urodzi. ADHD to jego drugie imię. Po nocach kopie i miota się wściekle, a za dnia kombinuje, jakby tu wydostać się na świat kilka miesięcy przed terminem.
Zaraz po urodzeniu baraniątko wierzga tak, że omal nie przestawia nosa trzymającej go położnej. Potem zaczyna się wydzierać i rozpętuje pandemonium – pękają probówki, tynk leci ze ścian, pielęgniarki mdleją, a w innym skrzydle szpitala ludzie od lat pogrążeni w śpiączce stają na baczność i zatykają uszy. Zwolenników tezy, według której „jak się zmęczy, to się uspokoi”, czeka przykra niespodzianka – Baran będzie się darł calusieńkie dzieciństwo, robiąc sobie co najwyżej nieliczne przerwy na jedzenie i sen.
Zobacz także: Barany rządzą!
Należy jednak odróżnić darcie się (mające na celu sterroryzowanie otoczenia) od płaczu, którego Baran nie toleruje i nie stosuje. Nigdy. Dzień, w którym nauczy się samodzielnie poruszać, to dla jego nieszczęsnych rodziców dzień żałoby. Teraz nie będą już mieli ani sekundy spokoju. Najlepiej od razu schować do piwnicy wszelkie cenne przedmioty, książki i szkło wynieść do sąsiadów, a noże zakopać w ogródku. I to bardzo głęboko. Baraniątko niszczy wszystko, czego się dotknie, a na dodatek nie zna żadnych świętości – potrafi ogolić ukochanego pieska rodziców na łyso albo zrzucić z dachu kolekcję kryształów prababci. Właściwie chętnie zrzuciłby i samą prababcię, nie robi tego tylko dlatego, że nie ma siły wnieść jej po schodach.
Strofowanie go nie ma sensu. To on tu jest od strofowania. Już jako trzylatek potrafi miotnąć talerzem o ścianę, bo „zupa była za słona”. Terroryzuje rodziców, krzyczy na nich i wykłóca się o drobiazgi. Niszczy po 365 par spodni i koszulek rocznie.