Wszyscy budujemy jakąś jego wizję, którą uważamy za prawdziwą i której wielu z nas jest gotowych bronić do upadłego: „Moje dzieciństwo było bardzo szczęśliwe” czy „Miałam cudownych rodziców”. Gdybyśmy jednak zagłębili się nieco bardziej w tę kwestię, zdalibyśmy sobie sprawę, że nie da się obronić tych słów.
Narracja dotycząca naszego dzieciństwa w rzeczywistości odzwierciedla sposób, w jaki rozmaite systemy pamięci musiały ustrukturyzować wspomnienia, by jak najlepiej dopasować się do bieżącej sytuacji. Innymi słowy, to, co pamiętamy, czasem nie jest tym samym, co pamięta nasze ciało.
Ludzie funkcjonują w bardzo złożony sposób. Być może w zrozumieniu tego pomogłoby nam otwarcie się na wspaniałą, choć mało rozpowszechnioną ideę, że ludzie organizują swoją opowieść tak, by stała się dla nich jak najbardziej znośna; że to, jak coś zapamiętujemy, zależy od tego, co nam się przydarzyło, kto nam w tym towarzyszył i jak bardzo potrzebowaliśmy ochrony.
Człowiek aranżuje wspomnienia i przetwarza informacje z zewnątrz i z wewnątrz tak, by nie dopuszczać do świadomości wszystkiego, czym być może nie będzie umiał zarządzać, co sprawia mu zbyt wiele bólu lub czego nie potrafi zrozumieć, bo nikt go nie nauczył, jak to zrobić.
Modelujemy doświadczenia tak, żeby jak najmniej bolały
Ponieważ jako dzieci nie jesteśmy w stanie stawić czoła pewnym emocjom czy sytuacjom bez wsparcia z zewnątrz, modelujemy własne doświadczenia tak, by były jak najmniej bolesne, i w oparciu o zasoby, jakimi dysponujemy na danym etapie. W tym celu, jeśli to konieczne, poddajemy naszą narrację przekształceniom za pomocą szeregu mechanizmów, aby uniknąć uświadomienia sobie tego, jak naprawdę odczuwaliśmy naszą rzeczywistość.
Oto kilka najczęstszych metod, które stosujemy, by się chronić:
1. Idealizacja
Opisujemy swoje dawne relacje jako bardzo pozytywne, choć gdy przyjrzymy się im bliżej, dowody wskazują na coś zgoła przeciwnego. Tego rodzaju mechanizm zwykle idzie w parze z negatywnym postrzeganiem siebie, wyrażanym za pomocą języka: ktoś twierdzi, że cała przemoc i niewłaściwe zachowania, które go dotknęły, były pokłosiem jakiejś cechy jego osobowości czy postępowania, które je usprawiedliwia. Mechanizm ten jest aktywny u wielu dorosłych, którzy nie zmierzyli się jeszcze z własnym rzeczywistym doświadczeniem i cierpieniem.
Przykład Soni
Sonia w trakcie terapii twierdzi, że jej matka zawsze była dla niej dobra i troszczyła się o nią. Że jest jedyną osobą, która obecnie jej pomaga i dopytuje, jak się miewa. Na tej samej sesji kobieta wyznaje, że gdy miała pięć lat, uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu – była wtedy pod opieką ojca alkoholika. Każdego wieczoru matka nakazywała jej iść po ojca do baru, ponieważ tylko córki był skłonny posłuchać.
Pewnej nocy, gdy poszła go szukać – sama w wielkim mieście – ojciec postanowił zabrać ją ze sobą samochodem do kolejnego pubu i zderzył się po drodze z innym autem. Pierwszym, co usłyszała od matki, gdy ta dotarła do szpitala, było: „Przecież mówiłam ci, że masz go przyprowadzić do domu”. To tylko jedna z opowieści ukrytych za idealizowanym obrazem dzieciństwa Sonii.
2. Rozgrzeszenie
W tym typie narracji, choć dopuszczamy do siebie to, co nas spotkało, patrzymy na dane zachowania z perspektywy naszych rodziców, biorąc pod uwagę trudności i okoliczności, z jakimi musieli się mierzyć, i zarazem bagatelizując piętno, jakie to na nas odcisnęło. „Owszem, bili mnie, ale jak mieli mnie nie bić, skoro się tak zachowywałem?”, „Robili, co mogli”, „Co zrobić, takie były czasy…”.
W ten sposób potwierdzamy zaistnienie aktu przemocy, ale odrzucamy albo pomniejszamy wpływ, jaki miał on na nas lub na naszą więź z rodzicami. Skoro wina leży po stronie społeczeństwa albo nas samych, jak moglibyśmy obrażać się na nich albo przyznać, że straciliśmy do nich zaufanie? Chronimy się, chowając za racjonalną analizą, która oddala nas od naszych wewnętrznych przeżyć.