Hipnoza jest stanem podobnym do snu
Zbigniew Zborowski: Czym jest hipnoza?
Rafał Gamszej: Jest zmianą stanu umysłu, a dokładnie stanem podobnym do snu. Ale ciało może wykonywać rozmaite czynności. W hipnozie wszystko słyszysz, a jeśli masz otwarte oczy, widzisz. Wszystko dzieje się jednak przy zmienionej amplitudzie fal mózgowych. Świadomy umysł ma częstotliwość beta, podczas hipnozy – alfa, a nawet theta.
Co takiego ona daje?
W hipnoterapii to narzędzie do rozwiązywania problemów życiowych tkwiących w podświadomości. Uwalnia od nałogów. Alkoholizm, palenie, narkotyki, hazard, a także uzależnienie od telefonu i komputera, tu da się nią w dużym stopniu pomóc. Przyjmuje się, że efekt widać już po 3-4 spotkaniach. Może też pomóc np. w zwalczaniu lęków, fobii i traum, być wspierającą w dolegliwościach psychosomatycznych jak alergie czy tiki nerwowe.
W jaki sposób?
Poprzez dotarcie do podświadomości, która obejmuje około 95 proc. ludzkiego umysłu. Tam właśnie zakodowane są różne programy, według których funkcjonuje każdy człowiek. Mogą być pozytywne albo negatywne. Hipnoterapeuta na zasadzie współpracy z zahipnotyzowanym dociera do tych kodów, znajduje do nich klucz, dzięki któremu może wyłączyć ten, który sprawia kłopoty dezorganizujące życie.
Pan przekręca ten wirtualny klucz?
Zawsze robi to osoba, z którą pracuję. Ja pomagam go tylko odnaleźć. Wolna wola i brak presji to najważniejsze założenie hipnozy. Poprzez projekcję wewnętrzną mogę w sugestywny sposób roztoczyć wizję przyszłości przed osobą, z którą pracuję. Na przykład palaczowi ukazać jego samego za 10 lat. Nie jest to przyjemna wizja, więc wcześniej ten człowiek ją wypierał, uciekał od niej. Gdy jednak dotrze ona do jego podświadomości, a ta ją zrozumie, na jego najgłębszym poziomie nastąpi przeprogramowanie nawyków, dodatkowo zmieni swoje przekonania. A to z kolei przełoży się na działania świadomego umysłu.
Pan poddał się hipnozie?
Autohipnozie – tak. Najczęściej przed publicznymi występami. Wyjście na scenę wiąże się z tremą. A przecież muszę być w pełni sił, bo hipnotyzuję tam ochotników na oczach sporej widowni. Dlatego robię sam sobie krótką rozluźniającą sesję. Minuta i po tremie.
Czy każdy może zostać hipnotyzerem?
Występuje pan na scenie jako Szejk Gam. Widziałem filmy, gdzie hipnotyzuje pan ochotników jednym słowem: „Śpij!”. To takie proste? Każdy może zostać hipnotyzerem?
Praktycznie każdy. Hipnoza to wiedza, jak każda inna. Tu nie ma magii, a ja nie jestem Harrym Potterem. Ale… predyspozycje też warto mieć. Bo droga jest długa i trudna, a wiedzy nie da się zaczerpnąć po prostu z podręczników. Trzeba spotkać w którymś momencie mistrza, który nauczy, jak wykorzystać ją w praktyce.
A jak wyglądała pana droga?
W młodości byłem wobec hipnozy sceptyczny. Wtedy w telewizji występował człowiek odliczający: „Adin, dwa, tri…”, rzekomo hipnotyzując telewidzów. Śmiałem się z tego. Ale przypadek sprawił, że 30 lat temu znajomi – równie sceptyczni jak ja – wyciągnęli mnie na publiczny występ hipnotyzera. Oni usiedli w pierwszym rzędzie, ja bezpiecznie z tyłu. I widziałem, jak zaproszono ich na scenę. A tam zostali wprowadzeni w odmienny stan umysłu! To, co z nimi się działo, było dla mnie szokiem! Znałem ich przecież, wiedziałem, że nie udają, a widziałem, że znaleźli się w innym świecie. Wtedy zainteresowałem się hipnozą. Ale dopiero 20 lat później spotkałem profesjonalistę, mistrza, który nauczył mnie wszystkiego.
Na filmach mówi pan ochotnikom, że są rycerzem Jedi albo wirującą pralką, a oni zaczynają walczyć mieczami świetlnymi lub trzęsą się i drżą…
Wszystko odbywa się za ich zgodą i dla ich przyjemnych doznań. Ochotnicy patrzą na cały ten proces od środka, a widzowie bardzo dobrze się przy tym bawią… Widzą moc samej hipnozy – szybkich zmian postrzegania rzeczywistości. Jednak tu nie przekraczamy żadnych barier, których oni przekroczyć by nie chcieli. Po występie wszyscy są zadowoleni, a ochotnicy podkreślają, że czuli się bezpiecznie.